Za moich czasów czyli bardzo dawno temu we wskazanym pomieszczeniu, jeśli pamięć mnie nie zawodzi, odbywały się zbiórki harcerskie. Gabinetu dentystycznego w szkole nie przypominam sobie, kojarzy się mi z ul. Warszawską? Natomiast w szkole były akcje higieniczne też stresujące.
Podobnie jak piesdudek "Tak ją pamiętam." Też od ulicy okolona była niskim żywopłotem i pewnie w roku 1970 dąb jeszcze pilnował dziedzińca...
Jedną z niewielu rzeczy, które można chwalić w poprzednim ustroju jest to, że dentysta (przynajmniej tak było u Bohaterów Westerplatte) sam Cię szukał i gonił aby leczyć twoje zęby.
Mecz piłki nożnej na piaskowym (kolega był Rijkaardem ja Ronaldem Koemanem[wtedy jeszcze interesowałem się piłką nożną]), grudniowe nacieranie dziewczyn śniegiem przy alejce kasztanowej, sen o kongijskiej dżungli (spowodowany nadmiarem eksponatów i kwiatów ze wszelkich zakątków świata, podczas lekcji w pracowni biologicznej), czy wsłuchiwanie się w opowieść nauczyciela o Złotym Wieku w Rzeczpospolitej Obojga Narodów mogło być brutalnie przerwane wizytą asystentki Pani stomatolog Sz. literującej powoli listę nazwisk.
Bez względu na to czy był sprawdzian, czy stałeś przy tablicy, czy w ostatniej ławce pisałeś list zaczynający się od słów "lowe Cię Aldona" musiałeś zejść do piwnic, do poczekalni w której wisiały gazetki z "piramidami żywności" i poradnikami dotyczącymi higieny i czekałeś, wsłuchując się w odgłosy wiertarki, młota pneumatycznego czy wręcz rozstrzelania na swoją kolej.
Większość z nas miała dzięki temu wyleczone zęby. Jeden kolega tego starcia nie przetrwał - tak bał się naszego dentysty, że zaczął opuszczać lekcje, uciekać ze szkoły i nie otrzymał promocji do następnej klasy.
I jeszcze jedno - teraz po latach, kiedy człowiek sam jest już obarczony jakimś życiowym doświadczeniem odnajduje szacunek do Pani Sz. - przecież mogła, co było za PRLu rzeczą nagminną pić kawy, słuchać radia w pracy albo uciekać na pobliski rynek do kolejki, na zakupy. Wolała jednak (wydaje mi się, że praca w szkole była jedną z wielu prac Pani Sz.) skrupulatnie leczyć zęby kilku pokoleniom Kępnian. Aż chce się krzyknąć: "Cześć Pracy!" . Szacunek. Dziękuję.
Była kiedyś piosenka o dentyście-sadyście. Jej autor sam nie wiedząc o tym (bo który artysta współczesny wie o czym pisze?) miał najwyraźniej na myśli panią doktor stomatolog Sz. oraz jej asystentkę. Dudek pisze o siostrze swego kolegi, a ja pamiętam z autopsji jej poprzedniczkę, niewiadomego miana. Wraz z panią stomatolog Sz. tworzyły one tandem, który wielu wciąż śni się po nocach. Gdzieś tak we wrześniu czy październiku każdego roku wszyscy uczniowie byli zabierani na kontrolę uzębienia. Wyniki skrupulatnie zapisywano. No i począwszy od listopada nikt nie znał dnia ani godziny. Pani asystentka znienacka przychodziła do klasy i wyczytywała listę nieszczęśników. Czy kto chciał, czy nie chciał zmuszony był zasiąść na fotelu. Pani asystentka czuwała, aby nikt nie uszedł spod ręki kata. Była to przysłowiowa herod-baba. Jak już chwyciła delikwenta na fotelu za szyję i ramiona to nie było szans. Wtedy pani Sz. przystępowała do dzieła. O znieczuleniu nie było w tamtych czasach mowy. Gdy ktoś krzyczał z bólu, pani Sz. krzyczała z nerwów, że ktoś jej krzyczy.
Ach, wiele by o tym pisać
Taką ją pamiętam. Z tej strony patrząc, u dołu po lewej stronie - gabinet stomatologiczny! Brrrrrrrrrrrr
I ta pomoc w białym kitlu (siostra mojego kolegi - Wojtka Sobczaka) wchodząca do klasy, trzymająca w rękach karty... Dziś do dentysty idzie... Koszmar dzieciństwa!;-) To już latanie na "szybkich" było mniej stresujące. Przynajmniej czlowiek mial jakiś wybór! :-)))