Spotkanie z "Otto"
Urodziłam się na Szpocie i tu mieszkam do dziś. Jesienią 1945 r. po ataku (z 22.11. na 23.11. 1945 r. o godz. 24.00 oddział "Otta" w sile ok. kilkudziesięciu ludzi zaatakował kępiński Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego. W trakcie ataku spalono wszystkie akta Sekcji I - zajmowała się tzw. zagadnieniem niemieckim. Rozbito również a-reszt w urzędzie bezpieczeństwa. W czasie zaciętej obrony przez funkcjonariuszy PUBP zginęło 8 osób, a 4 zostały ciężko ranne. Po 45-minutowym ataku oddział "Otta" wycofał się bez strat) oddziału "Otta" (Franciszek Olszówka ur. 1923 r. w Pisarzowicach, podczas okupacji powołany do Wehrmachtu zdezerterował w stopniu kaprala. W latach 1943-1945 żołnierz Armii Krajowej w powiecie kępińskim. Od stycznia do kwietnia służył w MO, zdezerterował, poszukiwany przez UB. Od kwietnia 1945 r. tworzy oddział zbrojny, podporządkowany strukturom AK. Zginął w Pisarzowicach 8.02.1946 r.) na kępiński Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego, kiedy to udało się im uwolnić uwięzionych tam ludzi oraz zniszczyć część dokumentów "stworzonych" przez bezpiekę, przyszli ukryć się do naszej miejscowości. Przyprowadził ich "Lis" (Edward Jeziorny ur. 1917 r. w Biadaszkach w latach 1945-1946 członek oddziału "Otta", gdyż miał tu swoją rodzinę. Wówczas kilkanaście osób zostało rozlokowanych po kilku domostwach na Szpocie. "Otto" kwaterował u mojego wuja, Wojciecha Jokla. Wieczorem "Otto" zapytał się gospodarza, czy mieszka jeszcze na Szpocie mój ojczym, Roman Piętak, znali się bowiem jeszcze z czasów, gdy siłą zostali wcieleni do Wehrmachtu i stamtąd razem z "Lisem" uciekli i ukrywali się w bunkrach okolicznych lasów. Gdy się dowiedział, że mieszka tu R. Piętak kazał go przywołać do siebie. Mój ojczym poszedł. Po jakimś czasie przyszli do naszego domu. Wówczas to po raz pierwszy zobaczyłam "Otta". Pamiętam była to niedziela, on był przystojnym postawnym mężczyzną, miał wówczas 24 lata. Zrobił na mnie wrażenie stanowczego, choć z drugiej strony dało się wyczuć, że jest dobrym człowiekiem. Byli u nas krótko, gdyż zaraz poszli do Piętaków, którzy mieszkali pod lasem, aby się spytać, czy brat mojego ojczyma, Józef Piętak nie chce wstąpić do oddziału. Wyraził on wtedy zgodę i przybrał pseudonim "Huragan". Gdy wracali na Szpot spotkali "Rudego" (Stanisław Panek, ur. 1924 r. w Czeladzi. W kwietniu 1945 r. zdezerterował z Wojska Polskiego, od sierpnia do września 1945 r. współpracował z "Ottem" jako urzędnik Starostwa Powiatowego w Kluczborku, jesienią 1945 wstąpił do oddziału "Otta". Od grudnia 1945 r. dowodził jednym z jego pododdziałów. Zginął w zasadzce zorganizowanej przez UB w Wójcinie - w młynie "Papiernia" 10.08.1946 r.), który jechał bryczką i razem przyjechali jeszcze do nas. Wówczas poznałam również "Rudego". Chwilę byli u nas i odjechali. Tego dnia już "Otta" nie widziałam. Śmierć "Otta"
Dopiero na początku 1946 r. "Otto" przyszedł na Szpot razem z kilkoma partyzantami. Zdawał wówczas sobie sprawę, że prowadzona jest już obława na niego przez UB. Stąd często się przemieszczał w różne miejsca. W tym czasie jego oddział przeprowadził kilka akcji, m.in. w Byczynie i Dobrymgościu. Osobiście nie brałam udziału w żadnej akcji zbrojnej "Otta". Wtedy pod koniec stycznia 1946 r. przyszedł do mnie razem z Józefem Piętakiem, Zygmuntem Habrzykiem "Burzą" (ur. 1923 r., w Piaskach. Od 1945 r. po dezercji z Wojska Polskiego wstąpił do oddziału "Otta", gdzie pełnił funkcję dowódcy drużyny. Miał jeszcze pseudonim "Ostry". Ujawnił się 1.03.1947 r. w PUBP w Częstochowie), Stanisławem Pałką "Prędkim" (ur. 1923 r., w latach 1945-1946 członek oddziału "Otta" oraz Alfonsem Moską z Opatowa. Razem pojechaliśmy wówczas na koniach do Pisarzowic. Tam przed wojną jego ojciec miał majątek. Wszyscy znali Franciszka Olszówkę, gościli nas kolejni gospodarze. Co jakiś czas "Otto" wyprawiał się gdzieś w nocy z partyzantami. Ja jednak nie pytałam się, dokąd idą. I przyszedł feralny 8.02.1946 r. wcześniej "Otto" otrzymał wiadomość, że chcą wstąpić do oddziału nowi ludzie, których ma przyprowadzić "Lis". Kwaterowaliśmy wówczas w Bałdowicach, tj. ok. 2 kilometrów od Pisarzowic. Wieczorem "Otto" zdecydował, że idzie do Pisarzowic spotkać się z "Lisem". Zabrał ze sobą: "Wasyla" (Tadeusz Durak, obecnie Darski, ur. 1924 r. w Jarocinie, milicjant i komendant posterunku MO w Tokarzewie i Lipce. Po dezercji w październiku 1945 r. wstąpił do oddziału "Otta". Od końca 1946 r. ukrywał się we Wrocławiu pod nazwiskiem Bohdan Michorowski. Ujawnił się w WUBP we Wrocławiu w kwietniu 1947 r. Aresztowany 12.03.1948 r. wyrokiem Wojskowego Sądu Rejonowego w Poznaniu na sesji wyjazdowej w Kępnie w czerwcu 1948 r. skazany na karę śmierci. Karę zamieniono na 15 lat więzienia. Zwolniony z więzienia w 1956 r.), "Graba", "Groma" (Władysław Jaskóła ur. 1916 r. w Łukowcu Wiśniowskim, w latach 1945?1946 członek oddziału "Otta". Od czerwca 1946 r. ukrywał się. Nie został aresztowany), "Wichra" (Stefan Kowalczyk, w latach 1945 - 1946 członek oddziału "Otta" "Waldemara" (Józef Zawadka ur. 1910 r. w Bałdowicach. W 1946 r. członek, a następnie dowódca jednej z grup zbrojnych oddziału "Otta". W 1946 zbiegł do Niemiec), "Kokota" (Edmund Daszczyk, ur. 1929 r., członek oddziału "Otta" w latach 1945 - 1946, miał też pseudonim "Kogut". Zginął 31.08.1946 r. w Birzowie (?) powiat Kępno), "Wasyla" (Tadeusz Barski) i "Hura-gana". Jak wychodził spojrzał na mnie, chwilę się zastanowił i powiedział - "Krysia zostajesz?. W Bałdo-wicach zostałam ja oraz "Zuch". Wszyscy inni poszli z "Ottem" do Pisarzowic. W kilka godzin później słyszeliśmy strzały i schroniliśmy się w lesie. Gdy z obławy wrócił Józek Piętak, ps. "Huragan" tak później relacjonował nam śmierć "Otta": "Lis" przyszedł po "Otta" do Bałdowic, szli razem w szyku. W pewnym momencie "Lis" powiedział, że idzie na bok za potrzebą. Oni szli dalej. Wtem z lasu wychodzi oficer w mundurze i idzie w kierunku "Otta". Wówczas "Otto" tylko powiedział: "Panie majorze, ręce z kieszeni." Był to mjr Jonas (Jakub Jonas, ur. 1911 r. w Grodnie, magister Wydziału Chemii Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie. W latach 1941-1944 żołnierz Armii Czerwonej. W latach 1944-1955 służył w Wojsku Polskim. W 1955 r. przeniesiony do rezerwy. W 1969 r. wyjechał do Izraela. Rozkazem personalnym MON z 1971 r. zdegradowany do szeregowca), który strzelił z ok. 5 metrów do niego. Przewrócili się obaj. Józek "posiał" z erkaemu po wybiegających żołnierzach KBW i rzucił go do rowu. Wszyscy rozproszyli się po lesie. KBW otwarło zmasowany ostrzał, strzelali na oślep. "Otto" został zastrzelony. Po jakimś czasie do Bałdowic wrócili inni partyzanci z oddziału "Otta", którzy wydostali się z zasadzki. "Prędki", "Huragan", Alfons Moska, "Burza", wówczas razem poszliśmy polami do Opatowa. Wychodząc na wzgórek, usłyszeliśmy głos: "Uwaga, uwaga tu Jastrząb", był to pseudonim chłopaka, który już zginął w Dobrym-gościu. Włosy stanęły nam dęba. I dalszą drogę już biegliśmy. Nad ranem wyszliśmy na drogę do Opatowa, tam się pożegnaliśmy. "Burza", A. Moska i "Prędki" poszli do domu Mosków, a ja z "Huraganem" wróciłam na Szpot. Później "Burza" i "Prędki" poszli do oddziału "Rudego" do Bolesławca. Gdy "Rudy" dowiedział się o zabójstwie "Otta", w odwecie za jego śmierć zatrzymał pociąg w Czastarach, gdzie członkowie jego grupy zastrzelili kilku żołnierzy radzieckich.
Edytowano 2razy, ostatnia edycja 2009-07-31 21:53:11
18.02.1946 r. to był pogodny, bez śniegu dzień, kiedy zostałam aresztowana w domu na Szpocie. Przyszedł do nas "Lis" (Edward Jeziorny) razem z trzema wojskowymi, wśród nich był major Jakub Jonas. Gdy ich zobaczyłam, wycofałam się do pokoju babci i stamtąd wyskoczyłam przez okno do ogródka. Czułam, że dom jest obstawiony, więc ukryłam się w komorze, gdzie było zboże i beczki z mąką. Siedziałam tam tak cicho, że słyszałam własny oddech, aż tu nagle drzwi do komory się uchyliły i wszedł ten zdrajca "Lis" oraz jeden z wojskowych. Pomyślałam wówczas to już koniec. Podniosłam się z ukrycia, wojskowy kazał chwycić "Lisowi" mnie za włosy i wyprowadzić. Szłam jak w letargu. Widziałam, że na podwórzu mieli już zabite trzy indyki, zwiniętą kurtkę ojczyma i moją harmonię. To wszystko kazali zabrać Frankowi Habrajskiemu, który wówczas u nas przebywał. Prowadzili mnie przez pola do Opatowa, tam czekało na nas auto KBW. Jak przypuszczam, było błoto i nie mogli dojechać na Szpot, a może przez ostrożność nie wjechali do wioski. Wcześniej, przed aresztowaniem, miałam sen, śniło mi się, że wyrywam sobie z moją sąsiadką Moniką różaniec i ona uderzyła mnie kijem. I to się spełniło, wieczorem już dostałam bicie od funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa.
Z Opatowa zawieźli mnie do Bolesławca. Zatrzymaliśmy się w Rynku przy budynku po lewej stronie, takim piętrowym z balkonem, tam mieli swoją siedzibę. Poprowadzili mnie na górę, gdzie spotkałam po raz pierwszy Irenę Tomaszewicz ps. "Danka" (wówczas miała 15 lat), wcześniej się nie znałyśmy. Była uśmiechnięta, zrobiła na mnie miłe wrażenie. Jeszcze wtedy nie wiedziałyśmy, że spędzimy ze sobą wiele lat w więzieniu. Na korytarzu major Jonas spytał nas - "No co, rywalki nie macie żalu do siebie o Otta? (Franciszek Olszówka). Odpowiedziałam - "Nie mamy o co, bo "Otto" nie żyje".
Na drugi dzień przyszła do Bolesławca moja babcia przynieść mi jedzenie. Żołnierze z KBW od razu zaczęli ją przesłuchiwać i zagrozili, że jeżeli nie przyniesie mojego pistoletu, to rozstrzelają mnie publicznie na Rynku w Bolesławcu. Babcia bardzo się przestraszyła tej groźby, wróciła na Szpot i prosiła ?Huragana? (Józef Piętak), aby dał jej pistolet, bo inaczej zostanę zastrzelona. On dał jej stary bębenkowy rewolwer. I babcia przyniosła od razu tę broń do Bolesławca. Ten podstęp ze strony KBW przyczynił się do tego, że oskarżono mnie później również o to, że posiadałam broń. Choć była to nieprawda. Przesłuchanie w Bolesławcu
Rozpoczęło się śledztwo, wyszłam z założenia, że jak będę posłuszna, to mnie nie będą bili. Poprowadzili nas z Irką do dużej sali, kazali usiąść na krześle z rękoma skrzyżowanymi. Było tam oprócz nas kilkunastu funkcjonariuszy i wojskowych. Jeden z nich stał obok nas z pejczem, a drugi zadawał pytania. I zaczęło się, pytania i bicie na przemian. "Kiedy poznałaś tego AK-owca"?, "Gdzie się spotykaliście?" "Kto jest w organizacji?" Trwało to kilka godzin. Bili nas żołnierze KBW. W pewnym momencie przyszedł Jonas i powiedział nam, że chce nas przejąć NKWD, ale zaraz dodał: "Nie pozwolę, żeby się cała Azja nad wami pastwiła". Noc spędziłam na krześle w sali przesłuchań, razem z Irką. Cały ten czas obok nas byli wojskowi. Rano obudzili mnie i kazali wychodzić. Irka miała zostać. Wyszłam przed budynek i tu stało dwóch żołnierzy z KBW, pamiętam ich nazwiska: Grzywacz i Kulesza, oprócz nich jeszcze kilkunastu żołnierzy. W pewnej chwili jeden z tych funkcjonariuszy powiedział mi: "Będą proponowali tobie w czasie jazdy ucieczkę. Nie daj się namówić, bo to kula w plecy". Wsiedliśmy do samochodu ciężarowego, ja sama wśród tych kilkunastu z KBW, jednak przez całą drogę nikt nie zaproponował mi ucieczki. Rozpoznanie "Otta"
i przyjęcie z enkawudzistami
Zawieźli mnie do willi "Marta" w Sycowie, gdzie było NKWD. Tam pokazano mi zdjęcie martwego "Otta" i kazano zidentyfikować, czy to jest on. Zdjęcie było niewyraźne, leżał zakrwawiony na stole, miał otwarte usta, ale poznałam: to był Franciszek Olszówka. Gdy wyprowadzano mnie z pokoju, nagle podszedł do nas radziecki oficer i zaprosił nas na przyjęcie. Jonas posłusznie razem z eskortą z KBW i ja weszliśmy do dużej sali. Tam przy zastawionych stołach z jedzeniem i alkoholem siedzieli żołnierze z NKWD. Usiedliśmy z drugiej strony naprzeciwko nich. Obok mnie usiadł Jonas. W pewnej chwili jeden z enkawudzistów zwrócił się do mnie z pytaniem: "Ja dziewuszku, gdzies ciebia uwidział?" Wcześniej przed aresztowaniem jeździłam do kuzynki do Sycowa i mógł mnie przypadkiem zobaczyć. Od razu nachylił się do mnie Jonas i szepnął mi do ucha: "Nie przyznawaj się, że jesteś aresztowana". Odpowiedziałam przecząco, że to niemożliwe, żeby mnie znał. W tym czasie adiutant oficera NKWD podszedł do adapteru, nastawił płytę i poprosił mnie do tańca. Niesamowite: ja aresztowana tańczę z enkawudzistą. To przyjęcie trwało kilka godzin. Jak się skończyło, wieczorem wsiedliśmy z powrotem do samochodu i pojechaliśmy znów do Bolesławca. Jak przyjechałam, już nikogo nie widziałam, ani Irki, ani innych aresztowanych. Albo byli już wywiezieni, albo też zamknięci w celach piwnicznych.
Nazajutrz wcześnie rano pobudka i w eskorcie kilku żołnierzy, którymi dowodził Jonas, pojechaliśmy do wrocławskiego aresztu, który mieścił się przy ulicy Wałowej. Tu Jonas odprowadził mnie do przejmujących mnie ubowców, na pożegnanie zasalutował i podał rękę, życząc szybkiego powrotu na wolność. Śledztwo na Wałowej
Zaprowadzono mnie do celi bez światła, okno było zabite deskami. Idąc po ścianach, namacałam dwa łóżka. Były na nim sienniki, przełożyłam jeden i weszłam pomiędzy dwa, bo było bardzo zimno. Miałam na sobie tylko płaszczyk. Gdy rano obudziłam się, byłam cała w sieczce z tego siennika. Obrałam się ze słomy, odchyliwszy deski, wyjrzałam przez okno. Przede mną widniało duże podwórze, naprzeciwko małe okienka z innego bloku więziennego. Patrzyłam przez okno, gdy z jednego z nich ktoś mnie zawołał: "Krysia, poznajesz mnie?" Nie poznawałam. Poprosiłam, żeby zdjął czapkę. Zdjął nakrycie głowy i wówczas poznałam: to był Józef Woźniak, ps. "Iwan". Chwilę rozmawialiśmy. W tym czasie otworzyła się cela i weszło dwóch wartowników, podali mi pajdę chleba i kubek kawy (lura). Jednak ja nie odbierałam, tak mnie sparaliżował strach. Jeden z nich powiedział wtedy: "Zostaw, posiedzi dłużej, to sama się będzie prosiła". Gdy wychyliłam się znów przez okno, "Iwana" już nie było. Po kilku godzinach przynieśli obiad, kasza na jakimś śmierdzącym oleju, nie szło tego jeść. Potem przenieśli mnie piętro niżej do celi, gdzie było już tylko jedno łóżko. Cela 2x3 metry, łóżko zamykane do ściany. Całe dnie w niej tylko chodziłam tam i z powrotem. I nagle: jaka radość, dowiedziałam się, że obok mnie w celi siedzi Irka Tomaszewicz. Rozmawiałyśmy przez okno.
Po jakimś czasie wyprowadzili mnie z celi na korytarz. Tam zobaczyłam też Irkę, która stała pod ścianą. Podszedł do nas Rosjanin, który ocalał z akcji "Rudego" (Stanisław Panek) na pociąg w Czastarach. Ubowcy pytają się: "Czy któraś z nich była w tej bandzie?" Patrząc na mnie, odpowiedział, że nie ta. Podszedł do Irki i powiedział: "Da, eto ta". Po tym "obejrzeniu" wprowadzili nas znów do cel.
Kilka godzin później wezwana zostałam na pierwsze przesłuchanie, śledztwo prowadził Ludwik Senkowski. Weszłam do jego pokoju wprowadzona przez funkcjonariuszy UB. Siedział za stołem, na którym leżał bat. Krzyczał w czasie przesłuchania, ale nigdy mnie nie uderzył. I tak przesłuchiwana byłam kilkakrotnie. Te same pytania i odpowiedzi z mojej strony, że niczego nie wiem i w żadnej akcji "Otta" nie brałam udziału. Trwało to kilka dni, byłam strasznie głodna. Po którymś z kolei przesłuchaniu zaprowadził mnie do stołówki. Posadził przy stole i kazał podać coś do jedzenia. Sam usiadł przy drzwiach i obserwował. Przynieśli mi chleb i zupę. Jadłam łapczywie, nie widząc nawet, że obok dosiedli się inni żołnierze i coś mówią do mnie. Nie zwracałam na nich uwagi. Jak skończyłam jeść, on kiwnął głową, abym wstała i zaprowadził mnie pod celę. W czasie gdy siedziałam na Wałowej, po kryjomu chleb przynosił mi Jasiu, był to góral, który służył jako wartownik w UB. Tu w areszcie przez cztery miesiące myłam się tylko w ubikacji, nie prowadzili nas w ogóle do łaźni, za ręcznik służyła mi chusteczka, którą miałam jeszcze z domu. Śledztwo trwało kilka miesięcy, mnie przesłuchiwał zawsze Senkowski, a Irkę ubek Józef Turek (ur. 1922 r. w Miłkowie. Od stycznia 1946 r. pełnił funkcję oficera śledczego Sekcji II Wydziału IV "a" w WUBP we Wrocławiu. W latach 1947-1948 w Wydziale Śledczym WUBP. Zmarł w 1948 r. we Wrocławiu).
Edytowano 1raz, ostatnia edycja 2009-08-01 20:46:42
Wyrok
31.05.1946 r. razem z kilkunastoma innymi członkami grupy "Otta" przewieziono mnie do Wojskowego Sądu Rejonowego we Wrocławiu przy ulicy Okrzei. Mężczyźni byli skuci kajdankami, natomiast kobiety szły tylko w eskorcie funkcjonariuszy UB. Obrońców trzech lub czterech mieliśmy z urzędu, żaden z nich nie odezwał się ani raz w czasie trzydniowej rozprawy. Oskarżał nas prokurator Badner, później zmienił nazwisko na Barski (por./ppłk. Filip Barski, ur. 1909 r. W 1946 r. został wyznaczony na stanowisko zastępcy wojskowego prokuratora rejonowego we Wrocławiu. W 1947 r. przeniesiony na podobne stanowisko do Szczecina. Wskutek reorganizacji wojskowych prokuratur w 1955 r. przeszedł na stanowisko prokuratora Prokuratury Wojewódzkiej we Wrocławiu. W 1969 r. wyjechał do Izraela). Dla wszystkich "bandytów" żądał kary śmierci, mnie łzy ciekły ciurkiem. Sędziom w naszej sprawie był ppłk. Bronisław Ochnio (ur. 1908 r. w Krasewie, pow. Radzyń. Absolwent Wydziału Prawa Uniwersytetu w Lublinie (1939 r.). W Ludowym Wojsku Polskim od 30.08.1944 r. Od marca do grudnia 1946 r. pełnił funkcję pierwszego szefa WSR we Wrocławiu, a następnie w Łodzi i Lublinie. W 1955 r. przeniesiony do rezerwy. W procesach, którym przewodniczył, skazał na karę śmierci pięć osób (lista niepełna), w tym czterech z oddziału "Otta". Razem ze mną byli oskarżeni również: Marian Mikulski ps. "Celus" z Rychtala (skazany na karę śmierci, postanowieniem Najwyższego Sądu w Warszawie zamienioną na 10 lat pozbawienia wolności), Sylwester Mikulski z Rychtala (skazany na 15 lat więzienia), Helena Motykówna ps. "Dziuńka" z Dobiesława (skazana na karę śmierci, wyrok wykonano 18.07.1946 r. w więzieniu przy ulicy Kleczkowskiej we Wrocławiu), Edward Szemberski ps. "Śmigus" z Bytomia (skazany na karę śmierci, wyrok wykonano 18.071946 r.), Idzi Piszczałka ps. "Osóbka" z Kuźnicy Słupskiej (skazany na karę śmierci wyrok wykonano 18.07.1946 r.), Roman Roszowski ps. "Wiarus" z Bolesławca (skazany na karę śmierci, wyrok wykonano 18.07.1946 r.), Józef Woźniak ps. "Iwan" z Borku (skazany na 12 lat więzienia), Stanisław Kuźnik (15 lat pozbawienia wolności), Irena Tomaszewicz ps. "Danka" z Ignacówki (skazana na dwukrotną karę śmierci, łączny wyrok 15 lat więzienia, bez prawa do amnestii. Pisała do Bieruta, aby anulował jej karę. Darował jej 7 lat, resztę odsiedziała w więzieniu), Jan Jeziorny, zawiadowca stacji w Czastarach (skazany na 1 rok więzienia). Ja otrzymałam wyrok 10 lat pozbawienia wolności. Śmierć "Dziuńki",
"Śmigusa", "Osóbki" i "Wiarusa"
Po wyroku przewieźli nas na Kleczkowską i osadzili w celach, trafiłam do celi nr 51 razem z Ireną. Cela na parterze bez szyb, tylko kraty. Po kilku dniach przenieśli nas na drugi pawilon, tam dołączyła do nas Gertruda Mnichówna z Katowic. Kilka dni później rozdzielili mnie z Ireną. Trafiłam do celi trzyosobowej, gdzie już siedziały: Zosia Linowiecka z Bolesławca oraz Helena Motykówna, która miała wyrok śmierci. Później znów mnie przenieśli do innej celi i tylko Zosia opowiedziała mi, jak przyszli po Helenkę, to powiedzieli jej, że idzie do naczelnika, już do celi nie wróciła. Postawili wszystkich, którzy dostali wyroki śmierci, w trakcie gdy byłam sądzona, pod mur i rozstrzelali. Pod murem stali: Helena Motykówna, Roman Roszkowski, Edward Szemberski i Idzi Piszczałka.
Przypadek sprawił, że w tym dniu, kiedy wykonywali wyroki na skazanych w naszym procesie (18.07.1946 r.), przyjechała do mnie w odwiedziny moja mama. Widziała, jak po egzekucji wychodzili pijani w sztok ubowcy. (Nieżyjący już Idzi Gatner z Kępna, który czekał na proces, osadzony w tym więzieniu był świadkiem tej egzekucji, tak ją zapamiętał - "Dowódcą plutonu egzekucyjnego był ppor. Julian Lach. Pod mur ich postawiono kobietę (?) [H. Motykówna] i tego Idziego [Piszczałka] i innych. Ja to widziałem. Ile tam było: dwadzieścia, trzydzieści metrów. Na tę egzekucję KBW przyszło podpite. I nie, że sędzia odczytał wyrok. Wyprowadzili, oczy zawiązane i karabinami jak tylko mogli, tak siekli. W trakcie brutalnej egzekucji ranna Helena Motyka miała głośno krzyczeć: "Mamo, mamo dobij!". Więźniowie, słyszący i obserwujący dramatyczny przebieg rozstrzeliwania skazanych, rzucili się wówczas do okien (zaczęli walić w miski - to był ich protest). Mama ich zapamiętała, bowiem byli oni obecni w czasie naszego procesu jako eskorta. Widziała, jak wyjeżdżała platforma z trumnami i ładowali ich do samochodu, chciała wiedzieć, dokąd je wywożą. Mama myślała, że wsiądzie w tramwaj i pojedzie za nimi. Wsiadła jednak w zły tramwaj i oni pojechali na Cmentarz Osobowicki. Dopiero po kilkunastu latach dowiedziałam się, w którym miejscu zostali pochowani na cmentarzu we Wrocławiu. (Wszystkich rozstrzelanych partyzantów pochowano w "kwaterze więziennej" nr 77 na Cmentarzu Osobowickim we Wrocławiu). Więzienie w Fordonie
Z Wrocławia 1.11.1946 r. w bydlęcych wagonach i pajdą chleba w ręce przewieźli nas do Fordonu koło Bydgoszczy. W Fordonie przez miesiąc siedziałam w celi 40-osobowej na tzw. kwarantannie. Po czym trafiłam do celi nr 36, gdzie razem ze mną były: Irena Tomaszewicz, Zosia Gębiś z Radłowa nad Dunajcem, Bożena Mirowska z Łodzi, Ania Saja z Trzemeszna i Marysia Skonieczna z Lachmirowic k. Inowrocławia. W kolejnej celi siedziałam z: Genowefą Białatą z Gołebia woj. lubelskie, Martą Raich, Zosią Franek (Poznań), Izą Mazurkiewicz (Poznań), Marysią Skoniczną i Anią Sają. Spałyśmy w poszwach, aby nie gryzły nas pluskwy, które obsiadywały nasze łóżka. Jedzenie już było lepsze niż w areszcie UB i na Kleczkowskiej. Jedyny raz w czasie całego okresu uwięzienia na urodziny Stalina w 1948 r. dostaliśmy na obiad kartofle i gulasz, wcześniej ani później już mięsa na obiad nie było. Co jakiś czas przenosili mnie do innej celi i tak w grudniu 1946 r. trafiłam do celi wieloosobowej, gdzie były dziewczyny, które brały udział w powstaniu warszawskim: Krystyna Kosiorek i Alina Romanowska. Siedziały w niej również: Janeczka Oszast i Olga Siwek (obie z Krakowa), Bożena Mirowska i Doris Berliner (Holenderka, która miała męża w SS), Katarzyna Pec z Sobniowa. Tu znów trafiłam, ku mojej wielkiej radości, na moją serdeczną koleżankę Irenę Tomaszewicz. Chodziliśmy do pracy w szwalni. Ja robiłam swetry na drutach. Była norma, na jeden duży sweter miałam 5 dni czasu, a na bluzeczkę 3 dni. Za naszą pracę otrzymywałyśmy wynagrodzenie, za co mogłyśmy sobie kupić cebulę lub papierosy z tzw. wypiski. Swetry te były wysyłane do Warszawy. W celi przeżyłam niezwykłe wydarzenie. Zbliżał się sylwester, dziewczyny przy cichej zgodzie strażniczek postanowiły zorganizować bal w celi. Tworzyłyśmy 12 par, przebrałyśmy się w prześcieradła z dodatkami, które udało się nam przemycić ze szwalni. Zrobione nawet miałyśmy kotyliony. Łóżka były 4-piętrowe, więc wszystkie nie mieściłyśmy się, żeby tańczyć. Część patrzyła na tańczące pary z łóżek, później następowała zmiana, następne schodziły i tańczyły. W pewnej chwili uchylił się wizjer i ktoś patrzył jak my tańczymy. Przeraził nas zgrzyt otwieranych drzwi celi, stanął w nich kierownik specjalny Fordonu Tomaszewski. Zamarłyśmy z przerażenia. Wszystkim kazał wyjść na korytarz i ustawić się pod ścianą. Jednej z koleżanek kazał iść zobaczyć, co robią w celi obok, spojrzała przez "judasza" i oznajmiła, że czytają książki. Za naszą "zabawę" ukarał nas tylko miesięcznym wstrzymaniem paczek i listów. Nie zaprowadził nas boso do karceru, bo tego spodziewałam się, tak zakończył się mój pierwszy rok w więzieniu.
Pod koniec lat czterdziestych zorganizowano nam w Fordonie kurs korespondencyjny na tzw. "małą maturę". Pisałyśmy prace z różnych przedmiotów. Każda z nas dostała wówczas numer, którym podpisywała swoją pracę, miałam numer 33. Gdy jedna z prac wróciła poprawiona i oczywiście przeczytana przez naczelnika więzienia na marginesie był dopisek: "Zamiast kryptonimu napisz swoje nazwisko". Podpisywałam się wówczas już nazwiskiem pod swoimi pracami. Łaciny uczyła nas wówczas Basia Szwarczyk, wykładowca KUL z Lublina, a angielskiego Basia Sadowska. Jednak po 4-5 miesiącach, nie wiem z jakich powodów, przerwano kurs. Wówczas śmiałyśmy się, że mamy niepełne wykształcenie WSW, to znaczy Wyższej Szkoły Więziennej, to najlepsza szkoła życia. Wolność
Dzień do dnia podobny mijał. Zmieniano mi tylko cele, gdzie poznawałam nowe więźniarki, głównie były to młode dziewczyny, które zostały skazane za walkę z ustrojem komunistycznym. Przyszedł 20.03.1951 r., moje wyjście z więzienia, albowiem objęła mnie amnestia i darowano mi 5 lat z wyroku. To był również dzień moich urodzin. Przyjechała po mnie mama i prosto z więzienia poszłyśmy do kościoła pomodlić się za moje uwolnienie. Ja modliłam się też za moje koleżanki więzienne, a szczególnie za Irkę, która jeszcze była za kratami. Jak dojechałam na Szpot do domu, nie pamiętam, taka byłam szczęśliwa.
Edytowano 1raz, ostatnia edycja 2009-08-01 21:14:34
autor Mirosław Łapa
Wspomnienia "Krysi" z oddziału "Otta"
Spotkanie z "Otto"
Urodziłam się na Szpocie i tu mieszkam do dziś. Jesienią 1945 r. po ataku (z 22.11. na 23.11. 1945 r. o godz. 24.00 oddział "Otta" w sile ok. kilkudziesięciu ludzi zaatakował kępiński Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego. W trakcie ataku spalono wszystkie akta Sekcji I - zajmowała się tzw. zagadnieniem niemieckim. Rozbito również a-reszt w urzędzie bezpieczeństwa. W czasie zaciętej obrony przez funkcjonariuszy PUBP zginęło 8 osób, a 4 zostały ciężko ranne. Po 45-minutowym ataku oddział "Otta" wycofał się bez strat) oddziału "Otta" (Franciszek Olszówka ur. 1923 r. w Pisarzowicach, podczas okupacji powołany do Wehrmachtu zdezerterował w stopniu kaprala. W latach 1943-1945 żołnierz Armii Krajowej w powiecie kępińskim. Od stycznia do kwietnia służył w MO, zdezerterował, poszukiwany przez UB. Od kwietnia 1945 r. tworzy oddział zbrojny, podporządkowany strukturom AK. Zginął w Pisarzowicach 8.02.1946 r.) na kępiński Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego, kiedy to udało się im uwolnić uwięzionych tam ludzi oraz zniszczyć część dokumentów "stworzonych" przez bezpiekę, przyszli ukryć się do naszej miejscowości. Przyprowadził ich "Lis" (Edward Jeziorny ur. 1917 r. w Biadaszkach w latach 1945-1946 członek oddziału "Otta", gdyż miał tu swoją rodzinę. Wówczas kilkanaście osób zostało rozlokowanych po kilku domostwach na Szpocie. "Otto" kwaterował u mojego wuja, Wojciecha Jokla. Wieczorem "Otto" zapytał się gospodarza, czy mieszka jeszcze na Szpocie mój ojczym, Roman Piętak, znali się bowiem jeszcze z czasów, gdy siłą zostali wcieleni do Wehrmachtu i stamtąd razem z "Lisem" uciekli i ukrywali się w bunkrach okolicznych lasów. Gdy się dowiedział, że mieszka tu R. Piętak kazał go przywołać do siebie. Mój ojczym poszedł. Po jakimś czasie przyszli do naszego domu. Wówczas to po raz pierwszy zobaczyłam "Otta". Pamiętam była to niedziela, on był przystojnym postawnym mężczyzną, miał wówczas 24 lata. Zrobił na mnie wrażenie stanowczego, choć z drugiej strony dało się wyczuć, że jest dobrym człowiekiem. Byli u nas krótko, gdyż zaraz poszli do Piętaków, którzy mieszkali pod lasem, aby się spytać, czy brat mojego ojczyma, Józef Piętak nie chce wstąpić do oddziału. Wyraził on wtedy zgodę i przybrał pseudonim "Huragan". Gdy wracali na Szpot spotkali "Rudego" (Stanisław Panek, ur. 1924 r. w Czeladzi. W kwietniu 1945 r. zdezerterował z Wojska Polskiego, od sierpnia do września 1945 r. współpracował z "Ottem" jako urzędnik Starostwa Powiatowego w Kluczborku, jesienią 1945 wstąpił do oddziału "Otta". Od grudnia 1945 r. dowodził jednym z jego pododdziałów. Zginął w zasadzce zorganizowanej przez UB w Wójcinie - w młynie "Papiernia" 10.08.1946 r.), który jechał bryczką i razem przyjechali jeszcze do nas. Wówczas poznałam również "Rudego". Chwilę byli u nas i odjechali. Tego dnia już "Otta" nie widziałam.
Śmierć "Otta"
Dopiero na początku 1946 r. "Otto" przyszedł na Szpot razem z kilkoma partyzantami. Zdawał wówczas sobie sprawę, że prowadzona jest już obława na niego przez UB. Stąd często się przemieszczał w różne miejsca. W tym czasie jego oddział przeprowadził kilka akcji, m.in. w Byczynie i Dobrymgościu. Osobiście nie brałam udziału w żadnej akcji zbrojnej "Otta". Wtedy pod koniec stycznia 1946 r. przyszedł do mnie razem z Józefem Piętakiem, Zygmuntem Habrzykiem "Burzą" (ur. 1923 r., w Piaskach. Od 1945 r. po dezercji z Wojska Polskiego wstąpił do oddziału "Otta", gdzie pełnił funkcję dowódcy drużyny. Miał jeszcze pseudonim "Ostry". Ujawnił się 1.03.1947 r. w PUBP w Częstochowie), Stanisławem Pałką "Prędkim" (ur. 1923 r., w latach 1945-1946 członek oddziału "Otta" oraz Alfonsem Moską z Opatowa. Razem pojechaliśmy wówczas na koniach do Pisarzowic. Tam przed wojną jego ojciec miał majątek. Wszyscy znali Franciszka Olszówkę, gościli nas kolejni gospodarze. Co jakiś czas "Otto" wyprawiał się gdzieś w nocy z partyzantami. Ja jednak nie pytałam się, dokąd idą. I przyszedł feralny 8.02.1946 r. wcześniej "Otto" otrzymał wiadomość, że chcą wstąpić do oddziału nowi ludzie, których ma przyprowadzić "Lis". Kwaterowaliśmy wówczas w Bałdowicach, tj. ok. 2 kilometrów od Pisarzowic. Wieczorem "Otto" zdecydował, że idzie do Pisarzowic spotkać się z "Lisem". Zabrał ze sobą: "Wasyla" (Tadeusz Durak, obecnie Darski, ur. 1924 r. w Jarocinie, milicjant i komendant posterunku MO w Tokarzewie i Lipce. Po dezercji w październiku 1945 r. wstąpił do oddziału "Otta". Od końca 1946 r. ukrywał się we Wrocławiu pod nazwiskiem Bohdan Michorowski. Ujawnił się w WUBP we Wrocławiu w kwietniu 1947 r. Aresztowany 12.03.1948 r. wyrokiem Wojskowego Sądu Rejonowego w Poznaniu na sesji wyjazdowej w Kępnie w czerwcu 1948 r. skazany na karę śmierci. Karę zamieniono na 15 lat więzienia. Zwolniony z więzienia w 1956 r.), "Graba", "Groma" (Władysław Jaskóła ur. 1916 r. w Łukowcu Wiśniowskim, w latach 1945?1946 członek oddziału "Otta". Od czerwca 1946 r. ukrywał się. Nie został aresztowany), "Wichra" (Stefan Kowalczyk, w latach 1945 - 1946 członek oddziału "Otta" "Waldemara" (Józef Zawadka ur. 1910 r. w Bałdowicach. W 1946 r. członek, a następnie dowódca jednej z grup zbrojnych oddziału "Otta". W 1946 zbiegł do Niemiec), "Kokota" (Edmund Daszczyk, ur. 1929 r., członek oddziału "Otta" w latach 1945 - 1946, miał też pseudonim "Kogut". Zginął 31.08.1946 r. w Birzowie (?) powiat Kępno), "Wasyla" (Tadeusz Barski) i "Hura-gana". Jak wychodził spojrzał na mnie, chwilę się zastanowił i powiedział - "Krysia zostajesz?. W Bałdo-wicach zostałam ja oraz "Zuch". Wszyscy inni poszli z "Ottem" do Pisarzowic. W kilka godzin później słyszeliśmy strzały i schroniliśmy się w lesie. Gdy z obławy wrócił Józek Piętak, ps. "Huragan" tak później relacjonował nam śmierć "Otta": "Lis" przyszedł po "Otta" do Bałdowic, szli razem w szyku. W pewnym momencie "Lis" powiedział, że idzie na bok za potrzebą. Oni szli dalej. Wtem z lasu wychodzi oficer w mundurze i idzie w kierunku "Otta". Wówczas "Otto" tylko powiedział: "Panie majorze, ręce z kieszeni." Był to mjr Jonas (Jakub Jonas, ur. 1911 r. w Grodnie, magister Wydziału Chemii Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie. W latach 1941-1944 żołnierz Armii Czerwonej. W latach 1944-1955 służył w Wojsku Polskim. W 1955 r. przeniesiony do rezerwy. W 1969 r. wyjechał do Izraela. Rozkazem personalnym MON z 1971 r. zdegradowany do szeregowca), który strzelił z ok. 5 metrów do niego. Przewrócili się obaj. Józek "posiał" z erkaemu po wybiegających żołnierzach KBW i rzucił go do rowu. Wszyscy rozproszyli się po lesie. KBW otwarło zmasowany ostrzał, strzelali na oślep. "Otto" został zastrzelony. Po jakimś czasie do Bałdowic wrócili inni partyzanci z oddziału "Otta", którzy wydostali się z zasadzki. "Prędki", "Huragan", Alfons Moska, "Burza", wówczas razem poszliśmy polami do Opatowa. Wychodząc na wzgórek, usłyszeliśmy głos: "Uwaga, uwaga tu Jastrząb", był to pseudonim chłopaka, który już zginął w Dobrym-gościu. Włosy stanęły nam dęba. I dalszą drogę już biegliśmy. Nad ranem wyszliśmy na drogę do Opatowa, tam się pożegnaliśmy. "Burza", A. Moska i "Prędki" poszli do domu Mosków, a ja z "Huraganem" wróciłam na Szpot. Później "Burza" i "Prędki" poszli do oddziału "Rudego" do Bolesławca. Gdy "Rudy" dowiedział się o zabójstwie "Otta", w odwecie za jego śmierć zatrzymał pociąg w Czastarach, gdzie członkowie jego grupy zastrzelili kilku żołnierzy radzieckich.
Edytowano 2razy, ostatnia edycja 2009-07-31 21:53:11